środa, 1 października 2014

Podróż

Postawiono nam jeden z lepszych samolotów. 
W każdym razie jeden z szybszych.
Już zmierzam w jego  stronę, gdy słyszę za sobą głos Hansa. 
-Ness?!
Co jest? 
-Nie narozrabiaj tam za bardzo.
I co jeszcze? Może mam być miła? 
-Nie, no bez przesady znowu-odpowiedział.
W samolocie rozsiadam się wygodnie, zakładam słuchawki i kompletnie się wyłączam. 
Nikt nic nie mówił o tym,  że mam wogóle kontaktować się z nowymi sojusznikami. 
Prędzej czy później będę się musiała do nich odezwać. Lepiej jednak później. 
Samolot startuje. 
Kiedy udaje się mu wznieść na odpowiednią wysokość, przypomina mi się jedna rzecz:
Ostatnie zlecenia mam w Londynie. 
To ok. 
Mam tam mieszkanie. Dla mnie nie ma problemu. Ale co z NIMI?! 
I nagle dociera do mnie. Będą musieli na te dwa dni zamieszkać u mnie! 
Hans! Stary dziadze! Niech ja cię tylko dorwę!!! 

Fan-art

Renesmee,  tak na szybko narysowana.

Nowi sojusznicy

Wszystko jest? Broń, jedna, druga, trzecia,  komunikator, okulary i pendrive. Wszystko. 
Tak dla wyjaśnienia: wśród całej rzeszy niezorganizowanych, dzikich wampirów jakieś 7 lat temu pojawiła się najbardziej "ogarnięta" grupa. Nie mieli nazwy. Obiecywali ochronę tym najbardziej bogatym w zamian za pieniądze. Jeszcze może być. Gorzej, że jeśli znudziło im się jakieś zlecenie po prostu pozbywali się tych, którzy im się znudzili. 
Niezła ochrona nie ma co. 
Dość szybko stali się naszymi największymi wrogami. 
Przyspieszam kroku. Jeszcze jakieś 15 minut drogi. Muszę przemykać się bocznymi uliczkami. Nie mam już dziś ochoty na bójki. 
W oddali widać już mury średniowiecznego zamku. Uśmiecham się. Witamy w domu! 
Ostentacyjnie omijam bramę wejściową. Tylko swoi wiedzą, która cześć muru nadaje się na dodatkowe wejście. 
Obchodzę budynek dookoła. Tutaj. Okna gabinetu Hansa. To znaczy przywódcy. 
Wspinam się po ścianie i wchodzę przez okno do głównego gabinetu.
-Nessie! Kto ci to zrobił?!
To powoli staje się to naszym osobistym żartem. Już mam odpowiedzieć, gdy zauważam dwóch obcych. Natychmiast się spinam i zamiast odpowiedzieć na głos przesyłam myśl. 
Nikt, kogo bym nie użyła jako podpałki w kominku. Kim oni są?
-Nowi sojusznicy. Masz kopie?
Ależ oczywiście. Łap. 
-Użycie broni?
Nic a nic. 
-A moce?
Pffff,  masz mnie za amatorkę? 
-Ofiary?
Absolutne minimum. 
-Nieźle- pokiwał głową z uznaniem i zwrócił się do, jak to ujął, nowych sojuszników- Dajcie mi chwilkę. Tylko to przejrzę.
Przestaję przesyłać myśli. Zapada trochę niezręczna cisza. Przysiadam na parapecie i przyglądam się im. Mam ciemne okulary. Nie widać, gdzie patrzę. Przynajmniej nie wyjdę na wścibską.
Pierwszy z nich to wampir zmieniony koło trzydziestki, blondyn, wegetarianin. No proszę,  a to rzadkość! Drugi to Indianin, zmiennokształtny?! 
Ooo no to coś ciekawego!
-Nieźle. Przyda nam się to. A teraz nowe zlecenie.
Zamieniam się w słuch. Zdajesz sobie tylko sprawę, że mam jeszcze... Dwóch do uciszenia? 
-Dwóch?
Zaglądam do dziennika, który wygląda jak Death Note (o ironio!) 
Dwóch. Na jutro. 
-Dokończ je, a potem przypilnujesz grup tych tutaj-wskazał na nowych-  Gdzie masz ostatnie zlecenia?
Londyn. 
-Samolot zaraz będzie gotowy. Nie daj sobie uciąć głowy mały demonie.
Zeskakuję z parapetu. Teraz dopiero dociera do mnie jak dziwnie musiała brzmieć taka w połowie niesłyszalna rozmowa. 
Poprawiam okulary i kieruję się w stronę drzwi. 
-Sojusz zawarty. Nessie będzie robić za ochroniarza od dziś.
Suuuper zostałam wampirzym gorylem. 
-Słyszałem to!
Wesoło podskakując wybiegam na korytarz. 
Nie żebym narzekała. To może być ciekawa robota. Obawiam się tylko, że nie będę zbyt często walczyć. Już samym wyglądem  odstraszam praktycznie wszystkich. Mijam lustro. Oho! Właśnie o tym mówię. Chuda i raczej niska nie robię zbyt wielkiego wrażenia. Ale czarny, długi, skórzany płaszcz, glany i okulary Lennonki robią swoje. 
Samolot już gotowy. Wait, a gdzie reszta?